Wszelkie prawa do użytych utworów posiada Adrian von Ziegler



 
IndeksSzukajLatest imagesRejestracjaZaloguj

Share
 

 Raymont Nightlie

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Raymont
Najemne Ostrze

Raymont



Raymont Nightlie Empty
PisanieTemat: Raymont Nightlie   Raymont Nightlie PbSQ75uWto Mar 06, 2018 8:29 pm


Raymont "Ray" Nightlie
∴ Prekognicja ∴

Informacje podstawowe

WIEK: 22 lata
RASA: Człowiek
ORGANIZACJA: Dwór, Bifröst, brak.
RANGA: Dworzanin, Rookie, Mieszkaniec - Najemne Ostrze (Najemnik).
WYZNANIE: Roht


"You're such an inspiration for the ways..."


Zdolności i słabości

ZDOLNOŚCI

»  Oczy Roht - Magiczna zdolność Raya, którą opanował przypadkiem, gdy podczas bitwy wypowiedział słowa modlitwy. Aby skorzystać z Oczu Roht należy użyć "inkantacji", która brzmi "Bogini Roht, udziel mi wskazówek". Oczy Raymonta zdają się wtedy posiadać w sobie iskierki, ale to nie efekt wizualny jest najważniejszy. Przez dwie tury Ray przewiduje co wydarzy się za dwie sekundy. Wizje nie są obrazami, a myślą, która pojawia się w głowie Raya i posiada kobiecy głos. W mgnieniu oka tłumaczy to, co się wydarzy z dokładnością godną obrazu. Dzięki takim wizjom jest w stanie reagować zawczasu podczas walki i przygotowywać się do kontrataku, jednak sama wiedza to nie wszystko. Do pełni skuteczności Oczy Roht potrzebują niesamowitego refleksu i zwinności. Oczy Roht od aktywacji działają dwie pełne tury, a później kolejne dwie należy odpocząć, by znów z nich skorzystać.
»  Rzemiosło - Kowalstwo (I)
»  Siła woli (I)
»  Noszenie pancerza (I)
»  Perswazja (I)
»  Zdolności przetrwania (I)
»  Zwinność (I)
»  Używanie broni - miecze (I)

SŁABOŚCI

»  Zaburzenia snu - Ray ma problemy z zaśnięciem. Jego próby zaśnięcia potrafią trwać nawet do trzech godzin, zanim wpadnie w objęcia Morfeusza. Dodatkowo jego sen łatwo zakłócić, więc w głośniejszych miejscach często budzi się bardzo niewyspany.
»  Powracające bóle głowy - Odkąd pamiętał miał raz na jakiś czas napady bólu głowy. Powód nieznany, ale dolegliwość stała. Czasami ból trwa cały dzień, czasami kilka minut. Czasami lekko ćmi, a czasami nie daje skupić się na obrazie. Czasami powraca następnego dnia, czasami za kilka miesięcy, ale zawsze wraca.
»  Pióro - Jego miecz to również jego słabość. Pióro to ostrze, z którym Ray czuje wyjątkową więź i posiada wiele wspomnień. Jest przekonany, że miecz posiada jakieś błogosławieństwo Roht. Jest bardzo wyczulony na punkcie Pióra, więc byle obelga w stronę ostrza mogłaby go sprowokować do walki. Zniszczenie broni równałoby się furii, a następnie depresji.
»  Arogancja - Poprzez swoją historię Ray uwierzył, że jest wybrańcem Roht, która prowadzi go tam, gdzie świat go potrzebuje i chroni swą mocą. Przez to przekonanie Raymont uważa się za... lepszego. Naprawdę ciężko, by komuś okazywał szacunek, jeżeli ten o to nie zapracował. Czasami jedynie udaje, ale o szczerość w tym przypadku ciężko.


"...that I'll never ever choose to be."


Wygląd

Raymont, na swoje szczęście czy nie, zawsze wyróżniał się z tłumu. Łatwo było dostrzec jego śnieżnobiałą czuprynę nie tylko z powodu koloru, ale również wzrostu. Młodzieniec mierzy sobie niewiele ponad sto dziewięćdziesiąt centymetrów, aczkolwiek w parze nie idzie postura. Daleko mu do mężczyzn, którzy na pierwszy rzut oka zdają się posiadać na tyle krzepy, by unieść konia. Ray ma smukłą sylwetkę, która wcale nie jest pozbawiona mięśni, lecz nie są one rozbudowane. Ot zarysowane te, które już posiadał, ale nigdy nie pragnął więcej siły, toteż nie trenował w tym kierunku. Ćwiczenia skupiały się na szybkości i zwinności, a więc takiego rodzaju jest jego budowa. Jasna karnacja z delikatną opalenizną sprawia wrażenie, jakby Raymont nie znał pracy fizycznej, chociaż jest to dalekie od prawdy. Jego skóra nie posiada skaz w postaci pieprzyków czy piegów, ale za to jest szpecona różnego rodzaju bliznami. Najwięcej uwagi zasługuje ta, która zajmuje obszar niemalże całych pleców. Wygląda nieco jak kleks, lecz białego atramentu. Jej poszarpany, nieregularny kształt wskazuje, że plecy młodzieńca musiały zostać rozdarte. Oprócz tej gigantycznej blizny posiada dziesiątki mniejszych, z którymi zawsze wiąże się jakaś historia - czasem bardziej poważna, czasem mniej. Są rozlokowane po całym ciele, ale nie sięgają szyi czy twarzy, więc nie rzucają się w oczy. Właśnie, buźka Raymonta była niekiedy obiektem żartów, bo wygląda nieco... kobieco. Co zrobić, że młodzieńcze rysy nigdy nie ustąpiły tym bardziej męskim, a zarost się go nie ima. Oprócz tego ma kształtne usta o barwie oszronionych malin, które wcale nie pomagają naprawić jego zniewieściały wizerunek. Nos ot zwyczajny - drobny, delikatnie zadarty, ale nieszczególny. Za to szczególne są oczy, które ponownie niezbyt pasują do mężczyzny. Całkiem duże, błyszczące i o pięknej, głębokiej, nasyconej barwie niebieskiego zwanej również kobaltową. Otoczone są firmamentem długich, gęstych, kruczoczarnych rzęs, których niejedna dziewczyna mu pozazdrościła. Brwi... jak brwi - nic szczególnego. Wróćmy na chwilę do jego czupryny, aby nieco uzupełnić opis. Jak już zostało wspomniane - włosy są śnieżnobiałe, a więc w zależności od światła wydają się inne. W nocy zdają się być grafitowe, a przy zachodzącym słońcu bursztynowe. Fryzura pozostaje niesforna - przycięta na równą długość, niezbyt starannie, bo i tak włosy Raymonta samoistnie odwijają się ku górze, więc ciężko je jakkolwiek schludnie ułożyć. Grzywka przedzielona głównie na prawą stronę niekiedy opada na oko, zatem włosy przed walkami często są związywane, aby nie przeszkadzały.

Charakter

Może swym wyglądem zwraca na siebie uwagę w milczącym tłumie, ale charakterem już niezbyt. Nie jest osobą głośną, ale też nie należy do milczków. Odzywa się wtedy, gdy czuje ku temu chęć, chociaż niekoniecznie potrzebę. Cóż, Ray ma nieco koci charakterek, gdyż stara się robić tylko to, co lubi i na co ma ochotę. Nienawidzi działać wbrew sobie czy swoim wewnętrznym zasadom, chociaż rozumie, że niekiedy to niezbędne. Ani nie jest nazbyt ufny, ani nieufny - ot rozsądnie ocenia na ile może na kimś polegać i jak szybko może podzielić się z nim swoim charakterem. Zabrzmiało dziwnie? Już tłumaczę. Ray lubi rozmawiać, ale w jego słowach ciężko znaleźć cokolwiek o nim. Mówi na wiele tematów, opowiada, ale słowa te rzadko zdradzają jego prawdziwy charakter. Inaczej jest, gdy ktoś zaskarbi sobie jego przyjaźń czy chociażby sympatię, gdyż w takich relacjach jest znacznie bardziej otwarty. Jednak bardziej nie oznacza, że zupełnie. Niektóre sprawy dusi w sobie i nie dzieli się nimi nawet wtedy, gdy wywołują w nim cierpienie i łatwiej byłoby wygadać się komuś. Taki jest właśnie. Brzmi jak uparty osobnik? No to brzmi dobrze, bo jego stanowczość przerodziła się w skrajną cechę - upór. Nie lubi zmieniać swoich planów, a nawet nienawidzi jak nagle musi to zrobić, więc stara się po prostu tego nie robić. Uparcie, a nawet niekiedy ślepo trzyma się swoich założeń czy przekonań tak długo, jak będzie to chociaż w miarę rozsądne. Może to wyglądać, jakby miał zamknięty umysł, ale byłoby to niesamowite chybienie. Raymont jest osobą, która bardzo wiele czasu spędza w zamyśleniu. Zastanawia się nad tematami błahymi i poważnymi, zatem wyrobił sobie twarde zdanie, na które ma wiele argumentów, gdyż w myślach stoczył już niejedną batalię słowną z samym sobą. Tak, młodzieniec zawsze stara się spojrzeć na różne problemy z jak największej ilości punktów widzenia, by zrozumieć jego istotę, a także przygotować się na kontrargumenty. Lubi być przygotowany na różne ewentualności, aczkolwiek nie stroni od spontaniczności. Bycie przygotowanym to strefa komfortu, ale bycie spontanicznym to strefa adrenaliny, którą tak bardzo lubi. Wewnątrz niego może toczyć się burza emocji, a jednak on stonuje je, aby ekspresja nie była taka wyrazista. Jest to jego cecha wrodzona, naturalna i nie potrafi się jej pozbyć, chociaż wielce mu nie przeszkadza. Gdy w grę wchodzi adrenalina, to blokada zostaje zdjęta i cała żywiołowość wychodzi na wierzch. Lubi ten stan swobody, gdy emocje wydostają się na zewnątrz takimi, jakimi są. Zatem Ray w swym życiu poszukuje przygód zdolnych dać mu ten dreszczyk. Nie stroni od walki i sporów, gdyż uwielbia je, ale rozumie konsekwencje, więc stara się nie prowokować konfliktów. Chadza swoimi ścieżkami i na ogół mało go obchodzi oprócz swoich celów, a one są wielkie. Nie śpieszy się, daleki jest od życia w pośpiechu, gdyż dla niego sensem życia jest przyjemność, a nie osiągnięcia. Na sam koniec warto dodać, że możnaby go nazwać osobą wyluzowaną - potrafi żartować i z siebie, i z kogoś, a problemami niezbyt się przejmuje.

Historia

Do wytłumaczenia wszelkich zawiłości historii Raya należy ją zacząć wtedy, kiedy jeszcze nie przyszedł nawet na świat. Państwo Vincent oraz Syleana Nightlie zamieszkiwali miasto Filirjon jako młode, szczęśliwe małżeństwo. Vinc, jak nazywała go małżonka, zajmował się fachem przekazywanym z pokolenia na pokolenie - kowalstwem. Przez setki lat jego rodzina zdołała zagwarantować sobie kuźnię w centralnej dzielnicy miasta, a więc warsztat często był odwiedzany przez klientelę. Dobre miejsce oraz niezwykły talent Vincenta sprawiały, że miał wystarczająco pieniędzy, aby utrzymywać familię w dobrobycie. Żyli spokojnie, aż do momentu, w którym Syleana oznajmiła swemu mężowi, że jest w ciąży. Radość została zmieszana ze zmartwieniem o przyszłość dziecka. Vinc postanowił pracować bardziej gorliwie i zarobić więcej, żeby niczego nie zabrakło rodzinie. I jak to bywa - pewnego dnia zdarzyło się coś niespodziewanego. Do kuźni wszedł Ilvythiel Faerynn - Elae z Lata, głowa swego dumnego rodu Faerynn. Widok kogoś takiego w podrzędnej kuźni był niemalże nierealny, ale Ilvythiel nie znalazł się tutaj przypadkiem - to talent Vincenta go przywiódł z Dworu do miasta. Vinc był naprawdę wiruozem w swej dziedzinie i jego rzemiosło znane było na cały Filirjon, a jak się okazało - nawet dalej. Elae w swych wyniosłych, krętych słowach podał prostą propozycję, którą kowal zrozumiał dopiero po dłuższej chwili. Vincent miał zostać prywatnym rzemieślnikiem na usługach rodu Faerynn, a w zamian miał zamieszkać wraz ze swoją rodziną na Dworze w wygodnych warunkach z gwarancją, że niczego im nie zabraknie. Oferta była wspaniała, więc kowal zgodził się na nią natychmiast, zanim jeszcze skonsultował sprawę z ciężarną małżonką.

Syleana nie miała jednak nic przeciwko. Życie na Dworze Lata wydawało się być wspaniałym startem dla ich dziecka. Warunki, o których mówił Ilvythiel rzeczywiście były znacznie lepsze, niż te w mieście, chociaż zamieszkiwali oni kwatery dla służby, a nie dla Elae. Vinc otrzymał własną kuźnię i natychmiast rozpoczął pracę - ciężką, ale też opłacalną. Syleana kilka miesięcy później poczęła zdrowego chłopca, który został nazwany po pradziadku. Raymont rozwijał się bez najmniejszych problemów, a gdy tylko osiągnął wiek względnej samodzielności, to Syleana postanowiła zostać sprzątaczką na Dworze, by nie nudzić się w domu. Ray cierpiał jednak na samotność, bo dzieci nie były zatrudniane na Dworze, a więc brakowało mu kompanów do zabawy. Znajdował sobie zajęcie w inny sposób. Podglądał jak wygląda życie wysoko urodzonych, przysłuchiwał się wszystkiemu i rozrabiał - jak to dziecko. Rówieśnicy z innej rasy bardziej lubili robić mu psikusy, niż towarzyszyć w rozrywce, więc czasami zapraszali go do zabawy, by zwyczajnie naigrawać się z jego braku wiedzy, umiejętności, wyglądu czy pochodzenia. To wszytko uodporniło go na drwiny skierowane w jego stronę, więc przestał się nimi przejmować. Jednak wciąż był jedynie synem służby, więc musiał słuchać się rozkazów. Kiedy kazano mu towarzyszyć w treningach szermierki, to towarzyszył, kiedy kazano mu sprzątać po nauce, to sprzątał, ale z tego wszystkiego wyciągał lekcje. Treningi rozwijały też jego, a podczas sprzątania zaglądał w książki, by skorzystać z wiedzy. Wciąż chciał dorównać Elae, którzy wiecznie chodzili z zadartym nosem. Vincent dostrzegł ten zapał i upór, więc poprosił Ilvythiela o to, aby Raymont również otrzymał stosowną edukację. Głowa rodu Faerynn początkowo nie zgodziła się, ale kowal zaproponował, że nauczy swego syna wszystkiego, co sam potrafi, aby ten w przyszłości służył równie dobrze, co on sam. W ten sposób białowłosy dzieciak traktowany był wciąż jak zwyczajny człowiek, ale otrzymywał również edukację na tym samym poziomie, co Elae. Taki obrót spraw tylko nasilił drwiny z Raya, który nie dość, że miał braki, to jeszcze nie krępował się udzielać odpowiedzi, które nierzadko były błędne. Mimo wszystko był całkiem pojętny i sprytny, więc gonił swych rówieśników z innej rasy tak szybko, jak tylko mógł. Ćwiczenia z orężem ukazały, że posiada w sobie pewien talent do mieczy, chociaż nadal brakowało mu wielu godzin treningów, by dorównać innym. Kiedy miał tylko wolne, to ojciec zabierał go do kuźni, by przyuczyć go fachu, który w przyszłości miał wykonywać. Kowalstwo było ciekawe, ale nie na tyle, by Raymont marzył o tym zajęciu. Dni mijały mu jak z bicza strzelił, gdyż ciągle coś robił. Rozwijał się zarówno fizycznie, jak i umysłowo, aż nastał wiek piętnastu lat. Jego edukacja została zakończona, więc został pomocnikiem u ojca.
Po roku pracy w kuźni jego życie znów się zmieniło. Ćwiczył samotnie fechtunek, gdy na plac treningowy weszła Raelyth Faerynn - córka Ilvythiela. Była ona starsza o cztery lata od Raymonta i piastowała nieoficjalny tytuł mistrzyni ostrza. Młodzieniec zgodnie z hierarchią przerwał sobie ćwiczenia i skłonił się z należytym szacunkiem. Raelyth wyciągnęła swoją szablę i kazała mu stanąć do walki o życie. Zmieszany białowłosy potraktował to najpierw jako żart, ale gdy padło słowo "rozkaz", to dostał znak, że wcale nie były to kolejne drwiny. Wiedział, że nie może atakować jej tak, jakby chciał ją zabić, ale domyślał się, że zapewne zostanie zabity, jeżeli nie potraktuje jej poważnie. O Raelyth krążyło wiele plotek po Dworze. Jedną z nich była ta, o jej zamiłowaniu do pojedynków. Druga została potwierdzona, gdyż odnosiła się do piękna i dziewczynie nie dało się odmówić urody. Ray próbował się wymigać, prosił panią, aby go oszczędziła, że nie jest godny walki z nią, lecz ta jedynie z figlarnym uśmieszkiem pokiwała głową przecząco i odparła "stawaj". Białowłosy był cały rozdygotany, nie wiedział co uczynić, ale nie zamierzał dać się zabić. Nawet jeżeli oznaczało to jego śmierć, to wyzwanie potraktował poważnie. Podniósł upuszczony miecz, który był całkowicie zwyczajnym mieczem wykutym na potrzeby treningu czy obrony, a następnie ustawił się w pozycji. Pojedynek zakończył się w kilku ruchach. Rozpoczęła Raelyth, która wykonała błyskawiczne pchnięcie skierowane w krtań Raya, lecz ten zdążył zareagować, krótki ruch bronią zbił sztych tak, że ten rozpruł nie ciało, a powietrze. Białowłosy postanowił skorzystać z okazji i ciął krótko na wysokości klatki piersiowej, ale zgrabnym ruchem Raelyth cofnęła broń i zsunęła ostrze chłopaka po swoim, by następnie zahaczyć o nie, obrócić i potężnym szarpnięciem wytrącić białowłosemu broń z dłoni. Miecz śmignął do góry i wbił się nieopodal nich w ziemię, zaś przy gardle Raya było ostrze. Przegrał i nie było to żadnym zaskoczeniem. Jednak przegrana miała oznaczać śmierć. W oczach Raelyth widać było ekscytację, którą młodzieniec utożsamił z pasją do zabijania. Zdał sobie sprawę, że to koniec jego historii, więc postanowił działać. Chwycił za ostrze szabli, by ją przytrzymać, a następnie rzucił się z ciosem pięścią na dziewczynę, która tylko pociągnęła broń rozcinając mu dłoń i cofnęła się o krok, by natychmiast się odwrócić i odejść ze słowami "naprawdę myślałeś, że cię zabiję?".
Następnego dnia po tym incydencie Raymont otrzymał zawiadomienie, że został wybrany na kogoś w rodzaju giermka u boku Raelyth. Oczekiwał raczej wyroku, który albo ukarze jego, albo całą jego rodzinę za zuchwałość, ale nic takiego się nie wydarzyło. Wpadł w kolejną gierkę Elae Lata. Tak naprawdę okazało się, że był giermkiem, kurierem, służącym, sprzątaczem i, w przyszłości, kochankiem. Córka Ilvythiela traktowała Raya jak swoją własność, jak niewolnika, którego może wykorzystać do wszystkiego. Praktycznie towarzyszył jej dzień w dzień, a czasami nawet noc w noc. Początkowo Raelyth zachowywała pozory, że ten rzeczywiście jest rzekomym giermkiem. Pomagał jej zakładać zbroję, zajmował się koniem, gdy wyruszali gdzieś, a także był trenowany. Z czasem kapryśna dziewczyna rozkazywała mu ją karmić, podawać coś, sprzątać po niej, przygotowywać kąpiel, czytać książki, pisać listy i zajmować się dosłownie wszystkim, na co miała tylko ochotę. Z rzadka trenowała go bardziej dla własnej zabawy, niż rzeczywiście, aby chłopak się rozwinął. Gdy osiągnął wiek dziewiętnastu lat, to zaczął też być wykorzystywany w sposób... nieco bardziej dosłowny. Kiedy Raelyth tego pragnęła, to zostawał na noc i grzecznie spełniał jej fantazje, które czasami były bardzo ekstrawaganckie. Życie w ten sposób wreszcie zaczęło go drażnić. Czuł się jak narzędzie do zabawy, jak marionetka, która nie ma własnego zdania, a robi tylko to, co marionetkarz zapragnie.
Raymont poprosił o spotkanie z Ilvythielem, któremu przedstawił swój problem. Opowiedział śmiało o tym co naprawdę robi jako "giermek" Raelyth, a mężczyzna zareagował śmiechem i pytaniem "Czego oczekujesz?". Białowłosy poczuł pustkę w głowie. Nie wiedział czego chce, gdyż sama rozmowa była jedynie efektem narastającej frustracji. Wtem na myśl przyszło mu jedno słowo. "Wolności" - odparł, a Ilvathiel zaklaskał i uśmiechnął się szkaradnie do niego "A zatem ją otrzymałeś. Idź w świat". Do środka weszła służba, której Ilvythiel coś szepnął na ucho, a następnie straż wyprowadziła młodzieńca z gabinetu. Nie wiedział tak naprawdę co oznacza to przyzwolenie. Uznał, że to kolejna zabawa Elae Lata, którzy uwielbiali wykorzystywać ludzi dla swej frajdy, mieszać w ich życiach i obserwować wydarzenia.
Vincent i Syleana nie byli zadowoleni z decyzji syna. Obawiali się, że za zuchwałość może spotkać go krzywda, że natychmiast zlikwiduje go jakiś Baron, a oni otrzymają list, iż zmarł w walce. Chłopak czuł się jednak dobrze - nawet jeżeli miał umrzeć, to chociaż pozbył się tego okropnego uczucia bycia zabawką. Ojciec nie dał mu odejść z pustymi rękami - razem wykuli miecz, który Ray nazwał Piórem, wszak chciał się nim równie dobrze posługiwać, co piórem, a kaligrafem był wyśmienitym. Służba z rozkazu Ilvythiela podarowała mu nieco pieniędzy i prowiantu, aby mógł o siebie zadbać. Wyruszył tak wcześnie, jak tylko mógł. Nie mówił o niczym Raelyth, która albo nie została poinformowana przez ojca, albo udawała, że nic nie wie. Znikł z dnia na dzień.
Podróż szybko zawiodła go do Filirjonu, gdzie znalazł sobie pracę jako pomocnik w kuźni, która należała niegdyś do jego ojca. Nie wiedział o tym jeszcze wtedy, a było to zwyczajne zrządzenie losu. Zarabiał, potrafił o siebie zadbać i miał dach nad głową, wynajmując jeden z pokoi u kowala - Brumma. Mężczyzna ten był człowiekiem prostym i rzeczowym. Mówił zawsze to, co myślał. Podczas pracy śmiał się z postury Raymonta i opowiadał o swoich historiach związanych z Bifröstem. Z opowieści tych wynikało, że była to organizacja osób kochających walkę oraz siłę, a więc młodzieniec szybko się zainteresował organizacją, do której niedługo później dołączył. Może nie wyglądał, ale był naprawdę dobrym wojownikiem i przez treningi na Dworze i u boku Raelyth zdobył umiejętności, by stać się Rookie w hierarchii Bifröstu.
Minął rok, a Ray pracował w kuźni i trenował z kolegami, z organizacji, do której należał. Zmuszony został też wyznawać Nydo, czyli Boga, który niezbyt mu odpowiadał. Zawsze bliższa była mu Roht, która zajmowała się podróżnikami i chroniła tych, którzy tego potrzebowali. Białowłosy marzył o podróżach, o wielkich czynach i wydarzeniach, które sprawią, że serce mocniej mu zabije, ale rzeczywistość była szara i całkiem nudna. Ale jak to bywa w historiach - wszystko zmienia się nagle.
Bifröst zainteresował się sprawą Szkarłatnej Kompanii. Była to grupa piętnastu najemników, której przewodził człowiek o imieniu Vaath, niegdyś członek organizacji. Grupa zajmowała się zleceniami z całego świata, aż w końcu osadzili się w niewielkiej wiosce Ryles na terenach Laguny. Okazało się, że przejęli kontrolę nad osadą i stworzyli tam swoje małe królestwo, w którym mieszkańcy byli ich niewolnikami. Bifröst postanowił zaradzić temu i gdzieś wyładować swoją chęć do walki. Rozpoczęły się zapisy tych, którzy chętni będą do ataku na Ryles, by je odbić i zaprowadzić tam pokój. Na tej liście pojawił się też Raymont Nightlie, który postanowił zaznać prawdziwej potyczki i prawdziwych emocji. Po przygotowaniach, które trwały ponad miesiąc nastąpił czas na bitwę. "Bitwa" to było dumne określenie w umyśle Raya, lecz w rzeczywistości była to walka trzydziestu na około czterdziestu i w niczym nie przypominała tych walk, o jakich śpiewano oraz pisano. Brud, krew, błoto, wnętrzności, rzygi, krzyki cierpienia, mocz, kał i błagalne jęki. Nie było w tym chwały, gracji, honoru, ani umiejętności. Jednak było już za późno. Okazało się, że dowodzenie w Szkarłatnej Kompanii przejął Vor'gakh - wielka bestia przypominająca niedźwiedzia. Zabił poprzedniego lidera, a później przyjął w swe szeregi zwyczajnych rzezimieszków, którzy mogliby mu pomóc. Część z poprzedniej ekipy najemników została, a część zginęła, aby nie buntowali się. Walka w Ryles była chaotyczna. Ray otrzymał kilka niewielkich ran, ale za sobą miał już cztery trupy. Serce biło mu jak największy dzwon i mimo obrzydzenia czuł się dobrze. Jedynie w umyśle tkwiła wątpliwość czy czyni słusznie. "Bogini Roht, udziel mi wskazówek" - ta prosta modlitwa miała pomóc mu zdecydować czy powinien się wycofać i nie kontynuować rzezi, czy zostać, jednak został zmuszony walczyć. Usłyszał ryk, a od boku coś wielkiego rzuciło się na niego. Usłyszał jakby w głowie słowo, które kazało mu zrobić unik i zdawało się pochodzić od... Pióra. Kobiecy głos odezwał się ponownie "kucnij", a ten instynktownie tak postąpił. Coś śmignęło mu nad głową. Odsunął się i przyglądnął dokładniej. To Vor'gakh próbował go rozerwać na strzępy swymi wielkimi, szponiastymi łapami. Głos pomagał mu, mówił co się wydarzy za chwilę, a to umożliwiało chłopakowi pozostać przy życiu. Wizja wydarzeń dała znać, że za chwilę Bestia wykona szeroki zamach łapą, a Ray postanowił to wykorzystać. Pchnął swym mieczem prosto w głowę Vor'gakha, lecz niedźwiedź zdołał się lekko uchylić. Pióro rozdarło oko i bok pyska, aczkolwiek nie zniechęciło to Bestię do ataku. Nieco chybione uderzenie w bark obróciło Raymonta tak, że stanął tyłem do swego przeciwnika, który natychmiast swymi szponami wbił się w plecy młodzieńca rozdzierając skórę. Krzyk bólu na chwilę zagłuszył całe odgłosy walki w Ryles. Następnie białowłosy został podniesiony i rzucony gdzieś w dal. W powietrzu wypuścił swój miecz i upadł w błoto zmieszane z krwią. Wzrok rozmazywał się, a ciepło rozchodzące się od strony pleców powoli zmieniało się w chłód. Chciał umrzeć z bronią w ręku, ale nigdzie jej nie widział. W jego stronę zbliżał się znów Vor'gakh, który nie czekał, aż młodzieniec znajdzie swój oręż. Podszedł i wymierzył zamach łapą, który miał rozedrzeć gardło chłopaka. Nagle ktoś go zasłonił, ktoś w pełnej zbroi i jego Piórem w ręce. Zablokował bez najmniejszego problemu cios Bestii i uderzył ją barkiem, odrzucając do tyłu. Vor'gakh musiał zostać pokonany, gdyż wybawca opuścił broń i powoli się odwrócił w stronę białowłosego. Podniesiona przyłbica ukazała przepiękną, kobiecą twarz, na którą opadał zbłąkany kosmyk jasnych włosów. Pióro zostało wbite obok Raya, który zdołał wypowiedzieć tylko jedno słowo zanim stracił przytomność - "Roht".
Nie był to jednak jego koniec, jak można było się spodziewać. "Bitwa w Ryles" zakończyła się zwycięstwem, chociaż pyrrusowym. Ray był jedynym ocalałym z Bifröstu. Kiedy ucichły odgłosy walk, to z domów powychodzili ludzie, którzy zastali pobojowisko pełne trupów. Jednak na ulicach osady znalazł się też Raymont, który wciąż oddychał. Jego stan był tragiczny, krwawił obficie, ale jeszcze żył. Miejscowy znachor natychmiast zajął się nim. Nie wiadomo na ile to jego zdolności, a na ile zwykły cud, że waleczny młodzieniec przeżył. Obudził się dopiero po tygodniu, a leżeć w łóżku musiał jeszcze przez kolejny miesiąc. Zaopiekowano się nim tak, jak wybawcą, ale on nie traktował siebie za bohatera. Wiedział, że powinien umrzeć, ale został uratowany. Ta skrajna sytuacja zmieniła jego myślenie. Dostał pewnej obsesji na punkcie Roht - swojej Bogini, w którą od zawsze wierzył. Uważał, że to ona go uratowała, że jest jej wybrańcem, a walka w tej osadzie była mu przez Roht pisana. Jakby tego było mało, to oprócz zostania gorliwym wyznawcą, stał się również kimś więcej - zakochał się w Bogini tak, jak kochał mężczyzna kobietę, a nie bóstwo. I to rozpoczęło jego wielki cel, by stać się osobą godną Roht, aby zrobić wszystko, by jego miłość została odwzajemniona i spełniona. Ludzie z Ryles nie wierzyli Rayowi i uważali, że pewnie jakiś uraz z głową wywołał u niego obłęd, a inni twierdzili, że młody mężczyzna nie był gotowy na okropieństwa walk i zwyczajnie postradał zmysły. Jaka była prawda? Ray pozostawał przekonany, ale nie potrafił tego nikomu udowodnić. Vor'gakh został znaleziony martwy z tylko jedną raną - od prawego oka, do boku twarzy, a Pióro rzeczywiście było wbite obok niego, lecz to zbyt mało, aby cokolwiek udowodnić. Do dziś nie wiadomo czy cudowne ocalenie było tylko majaczeniem umysłu z powodu bólu i okrucieństw, czy rzeczywistym wydarzeniem.
Kilka miesięcy później Ray mógł opuścić Ryles. Wrócił do Filirjonu, gdzie uznano go za zmarłego. Twierdzono, że "Bitwa w Ryles" zakończyła się wyniszczeniem obu stron konfliktu, ale jednak nie. Cel młodzieńca był wielki - chciał żyć z Boginią, a więc musiał dorównać bogom. Nie mógł tego osiągnąć po prostu w Bifröst, ani jako zwyczajny kowal. Odłączył się od organizacji i porzucił swój zawód, by stać się podróżnym najemnikiem. Nazywał siebie Najemnym Ostrzem i zajmował się tym, co wydawało mu się właściwe. Taki właśnie żywot prowadzi, aż do dzisiaj. Daje się ponieść losowi, gdyż wierzy, że włada nim Roht - jego ukochana.

Ciekawostki

» Sporą część swojego życia Ray spędził na Dworze, który to jest w Terenach Górskich. Właśnie dlatego potrafi on tam lepiej przetrwać. (+25 do testu przetrwania w niekorzystnych warunkach)
» Pośród niewielu talentów Raymonta znalazł się ten, który odpowiada za piękne pismo. Młodzieniec jest wyśmienitym kaligrafem.
» Często coś nuci pod nosem albo wygwizduje. Muzyka jest jego pasją, chociaż nie posiada do niej zdolności. Marny z niego śpiewak i grajek.
» Ale za to świetny tancerz!
Powrót do góry Go down
Selphin
Baronessa

Selphin



Raymont Nightlie Empty
PisanieTemat: Re: Raymont Nightlie   Raymont Nightlie PbSQ75uWto Mar 06, 2018 9:24 pm

Oczy Roht
Koszt:40 Heyat, oddawane przy aktywacji umiejętności
Dodatkowe: Przez dwie tury masz prawo dowiedzieć się, co w następnym poście zamierza napisać osoba, z którą piszesz. Mechanikę sam sobie ładnie opisałeś, nie mam co dodawać w tej kwestii.

Karta genialna, świetnie mi się ją czytało. Akcept i powodzenia w zdobywaniu serca Roht. ~
Powrót do góry Go down
 
Raymont Nightlie
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» Raymont Nightlie

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: 
Organizacja
 :: 
Kartoteka
 :: Zaakceptowane
-
Skocz do: